Читать книгу Sąd Ostateczny онлайн
40 страница из 55
Ksiądz Malak, ilekroć przyszło mu się spotykać ze zwierzchnikiem, nie mógł się oprzeć wrażeniu, a właściwie przekonaniu, że purpurat świadomie zaaranżował wysmakowany przepych wnętrza tak, by jego główną funkcję sprowadzić do oprawy dla własnej osoby. Gabinet był niczym kosztowne jubilerskie puzdro dla bezcennego, ale epatującego prostotą szlifu klejnotu. Wspaniałość miała więc być oprawą dla skromności, przez co oczywiście owa skromność, nie posuwając się do manifestacji, stawała się jeszcze bardziej wyrazista i oczywista.
Warto także dodać, że relacje księdza Malaka i arcybiskupa sprowadzały się w zasadzie do relacji przełożonego administratora z ekspertem od historii sztuki. Jak ksiądz Michał sięgał pamięcią, arcybiskup podczas ich spotkań nigdy nie wdawał się w dyskusje czy rozważania na tematy teologiczne, tak jakby kwestie wiary były czymś oczywistym, ustalonym raz na zawsze i niewartym hermeneutycznych dywagacji. Księdza Malaka ten stan rzeczy cieszył. Choćby dlatego, że kwestie pewności i niepodważalności wiary traktował jako coś osobistego. Coś, co jeśli nawet podlega jakimś przemianom i wątpliwościom, odbywa się wewnątrz, i świadomość człowieka wierzącego nie powinna szukać zewnętrznych form ekspresji. Ksiądz Michał był ponadto przekonany, że gdyby jednak było inaczej, jego wiara ze swej absolutnej, niezachwianej i czystej postaci przeobraziłaby się niechybnie w rodzaj manifestacji, a w dalszej konsekwencji – w podejrzanej jakości towar duchowy służący religijnemu marketingowi. Jednym słowem: dopóki wiara Michała była czymś intymnym, wewnętrznym i osobistym, dopóty istniała gwarancja jej pewności i czystości. Wyglądało na to, że przełożony archidiecezji doskonale to rozumie, i choć nigdy nie dawał tego Michałowi do zrozumienia, także bez zastrzeżeń pochwala i akceptuje. Michała ze strony arcybiskupa nigdy nie spotkało żadne z tych zachowań, o których w niemiłosiernie rozplotkowanym światku wyższego i szeregowego duchowieństwa krążyły legendy. Mówiono – a raczej szeptano, bo niezdrowo było mówić o tym zbyt głośno – że arcybiskup bezpardonowo rozprawia się z wszelkimi aktami nieposłuszeństwa. Jest mistrzem w wyrafinowanym znęcaniu się nad podwładnymi. Lubuje się w przemocy emocjonalnej wobec wszystkich, którzy mu podlegają. Zdarzały się wszakże opinie jeszcze bardziej dosadne. Mówiono, że przełożony archidiecezji kupczy stanowiskami i parafiami i że za określone przysługi i protekcje obowiązują z góry ustalone stawki, niczym za oficerskie patenty w dziewiętnastowiecznej brytyjskiej armii. Kto z szukających wsparcia lub protekcji miał nieszczęście zaoferować dostojnikowi zbyt niską sumę, mógł być pewien następstw katastrofalnych dla kariery. Prasa katolicka nazywała go „geriatokratą” i snuła niecierpliwe proroctwa co do terminu wyczekiwanej przez wszystkich jego wrogów emerytury. Michał nigdy nie doświadczył żadnego z zarzucanych arcybiskupowi nadużyć. Co więcej, miał wrażenie, że jego przełożony i protektor odczuwa coś na kształt lęku przed nim. Zawsze odnosił się do niego z ostentacyjnym szacunkiem i uważnie słuchał jego argumentów. Nigdy też w ich relacjach nie posłużył się grubym słowem, choć powiadano, że ekscelencja potrafi rzucać mięsem nie gorzej od zaprawionego w słownych utarczkach ulicznika.