Читать книгу Sąd Ostateczny онлайн
39 страница из 55
Wrażenie wspaniałości gabinetu potęgowały meble, wśród których królowało biurko. Nazywanie tego sprzętu biurkiem to zresztą eufemizm, bo podobnie jak otoczenie było tak olbrzymie, że na jego blacie mógłby się z powodzeniem odbyć konkurs tańca towarzyskiego. Równie monumentalnie prezentował się uszaty fotel, którego górna krawędź wznosiła się o metr ponad głowę siedzącego. Fotele dla gości i interesantów miały skromniejsze rozmiary, ale w nich także projektant nie oszczędzał na rzeźbieniach i złoceniach. Wszystkie te ociekające przepychem wspaniałości stanowiły jedynie oprawę dla szczęśliwego posiadacza gabinetu, który tkwił za monstrualnym biurkiem dostojnie niczym bezcenna perła w miąższu perłopławu.
Arcybiskup ubrany był skromnie w londyński garnitur z ciemnoszarej flaneli, koszulę z czarnego jedwabiu i koloratkę. Miał okrągłą twarz o gładkiej, mimo wieku, i lekko smagłej cerze. Włosy wcale nie siwe, a kruczoczarne, ostrzyżone na jeża. Wyraziste oczy, których tęczówka raz mogła się wydać obserwatorowi intensywnie ciemnozielona, by w następnej chwili rozjarzyć się głęboką czernią rozświetloną złotymi plamkami. Okulary o niewielkich okrągłych szkłach w delikatnej oprawie ze złotego drutu były dla tych oczu piękną ozdobą, niczym gustowna rama dla cennego malowidła. Ruchliwe dłonie duchownego o smukłych palcach i niepokojąco długich, starannie wypielęgnowanych paznokciach zdobił jeden pierścień. Wielki ciemnoniebieski tanzanit o prostym bagietkowym szlifie osadzono w nierdzewnej stali. Trudno o lepszy wybór dla podkreślenia wyjątkowości, dostojeństwa i elegancji właściciela. Wtajemniczeni szeptali, że kamień ten należał kiedyś do jednej z najjaśniejszych gwiazd Hollywood, tyle że za jej życia był oprawiony w platynę.