Читать книгу Brud онлайн
52 страница из 103
– Z domu nazywam się Anna Maria Sokołowa. – Pożegnała się zaskakująco mocnym uściskiem.
Wiktor szybko wyszedł z oddziału i skierował się na schody. Myślał intensywnie o tym, co usłyszał. Albo stracił godzinę na rozmowę z wariatką, albo… no właśnie. Gdzieś w świecie polskiego biznesu kręci się morderca, i to być może wielokrotny.
Za kontuarem niewielkiej dyżurki siedziały dwie pielęgniarki i rozmawiały cicho. Wziął głęboki oddech i westchnął. Poczuł się zmęczony. Spojrzał w prawo, sanitariusz pchał akurat w jego kierunku łóżko z nieruchomo leżącym pacjentem. Mężczyzna miał zamknięte oczy, a zapadnięte policzki i głębokie bruzdy na czole dobitnie pokazywały, jak wiele już zniósł. Na korytarzu leżeli pacjenci podłączeni do kroplówek. Chrypienie, stękanie, jęki: wszystko to mieszało się, tworząc swoistą kakofonię śmierci. Wiktor ruszył w stronę schodów, czując, że musi jak najszybciej opuścić to miejsce.
* * *
Layla przywitała go jak zwykle obojętnością. Spojrzał na jej miskę, karma wyglądała na nietkniętą, czasem odnosił wrażenie, że suka przesypia cały dzień i tylko jego usilne prośby powodują, że czasem coś zje. Sięgnął po koszyk i wyszedł na pokład. Pod jednym z zadaszeń miał przygotowane drewno. Wrzucił najcieńsze szczapy do kozy i rozpalił ogień. Żółte światło płomienia śmiało rozlewało się po piecyku. Dołożył jeszcze dwa większe kawałki drewna i zamknął drzwiczki.