Читать книгу Brud онлайн
63 страница из 103
Tak przyjemnie rozpoczęty z Zybertem wieczór miała skończyć w towarzystwie obleśnego, tłustego choleryka o naturze cinkciarza skrzyżowanego z drobnym złodziejaszkiem.
– W porządku, właśnie zamówiłem drinka, może też się napijesz? Na co masz ochotę?
– Poproszę wino. – Ola ucięła temat, udając, że nie zauważyła zaczepki. Miała ochotę odwrócić się i wyjść, zostawiając to bydlę bez słowa pożegnania. – Coś ciężkiego, czerwonego i koniecznie wytrawnego – rzuciła w stronę kelnera. – No, to słucham, bo skoro, drogi Stefanie, zdecydowałeś się na spotkanie w takim miejscu – dłonią zatoczyła w powietrzu ruch – musisz mieć nie lada propozycję albo bardzo nietypową prośbę.
– Za dobrze mnie znasz. – Graczkiewicz znów się uśmiechnął. – Jak zapewne wiesz, francuscy właściciele naszego portalu mają wielu przyjaciół, którym czasem wyświadczają naszymi rękami przysługi.
– Wiem – odpowiedziała. Doskonale pamiętała serię sponsorowanych tekstów o parówkach, których smak i skład musiała podrasować do poziomu kuchni z gwiazdką Michelina. Nieźle na tym zarobiła, więc nie wybrzydzała, choć jeszcze przez kilka dobrych miesięcy nie mogła patrzeć na hot dogi. Nawet stacje beznynowe omijała szerokim łukiem.