Читать книгу Czerwony jeździec онлайн
48 страница из 123
– No dobrze. Macie tam jakieś aniołki na hipodromie?
– A nieee, żadnych aniołków. Nie ma po co ich posyłać. Jest dostatecznie gorąco, bo przychodzi Wąsy.
Zajcew udawał, że rozumie. Każda brygada miała własne słówka, swój żargon. Nie chciał wyjść na obcego.
– Gorąco, no tak, ale ktoś chce chyba jeszcze podgrzać atmosferę. Kopiejka zawsze się przyda. A co dopiero rubelek.
– Rubelek! Raczej stówka. Jeśli nie tysiączek. To byłoby pokonanie faworyta.
– Właśnie o tym mówię.
– Nie – powiedział nagle twardo Jurka, prostując ręce. Cały się jakby wyprostował i zebrał w sobie. – Wąsy nie pozwoli. Od razu by zwąchał. Pamiętasz, jak z początku sami wzięliśmy pod lupę ten totalizator na hipodromie? Po tym, jak zamknęli kasyna. Ho, ho. I agentów wprowadziliśmy. I śledziliśmy. I robiliśmy naloty. Nic. Wąsy trzyma tam taki mores, że zapomnij. Walczą przecież wszyscy. Nawet głupi to wie. Bywalcy tym bardziej wiedzą. Jeśliby któryś z powożących próbował wstrzymywać konia, Wąsy by to od razu zwąchał: do koni to ma sokole oko. I szlus, Sołowki miałyby nowego pracownika! I ten twój człowiek nie zdążyłby nawet przeliczyć rubelków.