Читать книгу Czerwony jeździec онлайн
50 страница из 123
– Stalin?! – Jurka zarechotał tak, że aż maszyna Remingtona odpowiedziała dźwięcznym echem. – Stalin?! Zając, ty to naprawdę. Ha, ha! – powiedział wreszcie, ocierając palcem zwilgotniały kącik oka. Z jego twarzy zniknęły oznaki senności, śmiech orzeźwił go niczym zimna woda. – Myślałeś, że to Wąsy? Słuchaj, Wasiu, ja cię oczywiście bardzo szanuję, jesteś niegłupi chłopak, ale to już jest żart, i to taki, że nie ma go komu opowiedzieć, bo jest antysowiecki. Budionny! Mówię o towarzyszu Budionnym, o marszałku Budionnym.
* * *
Zajcew właściwie uciekał schodami. Był zły na siebie, ale i jemu chciało się śmiać. Wąsy, no naprawdę. Na miejscu Smiekałowa też by rżał.
To prawda, wąsy na portretach sławnego marszałka kawalerii towarzysza Budionnego były pierwszorzędne – dwie pokaźnych rozmiarów, dziarsko nastroszone miotełki. Nie wąsy, tylko wyhodowane pod nosem bokobrody.
Zajcew stukał pantoflami po schodach, rozmyślał. Jak się je myje, często czy rzadko? Rozczesuje się? Trzeba czymś smarować czy nie? Same z siebie tak sterczą? Ile czasu potrzeba, żeby wyhodować taką ozdobę? I czy każdy tak może, czy trzeba to mieć z natury?