Читать книгу Czerwony jeździec онлайн
54 страница из 123
– A to wy! Tak patrzę i patrzę, czy to wy, czy nie wy – zwrócił się przyjaźnie do okradzionej. Kobiecina spojrzała podejrzliwie. A Zajcew zanurkował ręką za połę marynarki. – Ja przecież jestem wam winien dwa rubelki. Proszę bardzo.
I szybko wsunął jej w rękę zmięte banknoty. Nie protestowała. Oczy jej nawet błysnęły. Zajcew uśmiechnął się do siebie w duchu. Niech myśli, że jej się poszczęściło, że jakiś bałwan coś poplątał. A potem, jak już odkryje, że buchnęli jej portfel, będzie mogła westchnąć filozoficznie i podzielić się tym w kuchni z sąsiadkami: co za dzień, nie wiesz, gdzie zysk, a gdzie strata.
Zeskoczył z tramwaju.
Głowę owiewało mu bezsprzecznie wiejskie powietrze. Wokół walały się łupiny słonecznika. Łuskanie pestek było ulubioną rozrywką miejscowych. Wódka i piwo, oczywiście, że tak – ale i słonecznik, przecież to już prawie wieś. Z nawierzchni jezdni wyrastała trawa. Buty natychmiast przypudrował mu miękki kurz. W prześwicie za szarym płotem bieliło się rozwieszone pranie. Kura wysoko podnosiła łapę. Od drzew szedł świeży zapach. Kiedy tylko brzęk tramwaju ucichł zupełnie, Zajcew usłyszał śpiew skowronka.