Читать книгу Czerwony jeździec онлайн
69 страница из 123
Kolcow zadarł czerwonawą, oprawioną w baczki twarz i patrzył na szumiący baldachim zieleni. Wzruszył ramionami.
– No dobrze, towarzyszu Zajcew – powiedział – pogadaliśmy sobie i starczy. Czas do pracy. Żegnajcie.
Obrócił się i ruszył do głównego wejścia.
„Łobuz” – pomyślał Zajcew, patrząc na jego oddalające się plecy.
Dał Kolcowowi czas na powrót do budynku i wejście po schodach. A potem otworzył drzwi i podszedł do wartownika.
– Zapomniałem. – Uniósł brwi, uśmiechając się szeroko. – Właśnie umówiliśmy się z towarzyszem Kolcowem na po służbie i, jak na złość, wyleciało mi z głowy: to Gwizdek czy Świst?
Piwiarnie na obrzeżach Leningradu, szczególnie te w okolicach dworców, nie odznaczały się wymyślnymi nazwami.
– Pewnie Sygnał, co? – spytał z uśmiechem wartownik. Czerwone żyłki na nosie i policzkach Kolcowa nie kłamały: weterynarz lubił wypić i to nie była żadna tajemnica dla jego współpracowników.
– O tak, tak! Kojarzyłem, że coś z koleją. Dziękuję wam, ojczulku.
– Pijusy… Jak się macie umówić, skoro każdy zapomina – dobiegł go na odchodnym spokojny głos wartownika.