Читать книгу Czerwony jeździec онлайн
75 страница из 123
– Z zabójstwem sprawa jest prosta. A myśmy robili rzeczy straszniejsze, my wszyscy. Jeden drugiemu: Rosjanie, Niemcy, Anglicy, Francuzi. To nie były zabójstwa. To była eksterminacja. Takie coś sobie urządziliśmy. Uznaliśmy, że życie to raptem kopiejka. Albo i mniej niż kopiejka. Straszne rzeczy. – Głowa zwiesiła się nad kuflem. – Ci wasi dzisiejsi bandyci i mordercy są przy tym jak dzieci.
– Niewiniątka – prychnął Zajcew. – Proszę, nie przesadzajcie.
– Ci wasi burzą raptem porządek społeczny – zaprotestował Kolcow. – A my wtedy – dźgnął papierosem w kierunku Zajcewa, dobierając słowa – naruszyliśmy wyższy porządek. – Papieros wskazywał teraz na niski zakopcony sufit. – Wyższy. Te ptaki, te myszy. Te konie… Tak, jestem z tych „byłych” – przerwał sam sobie i zgasił papierosa prosto na stole.
– Bez świnienia mi tu, proszę! – rozległ się naraz kobiecy głos za jego plecami. Kelnerka taszczyła puste kufle.
– Najmocniej przepraszam, przepraszam. – Kolcow uniósł rękę, strzepnął niedopałek. Zwróciwszy na Zajcewa nieustępliwy wzrok, powiedział: – Byłem oficerem. Ale nie wszyscy to rozumieją! My naprawdę walczyliśmy. Nie sztabowcy, nie ci, co kradli na tyłach, nie generalicja, która tylko łoiła wódkę, ale my. My wszyscy byliśmy za rewolucją. Za władzą radziecką. Za nowym światem czy jak to się teraz mówi. Tamtego świata nie dało się już uzdrowić. Za późno. Można było tylko zrównać go z ziemią. Posłać do diabła. – Machnął papierosem. I nagle dokończył: – Ja niczego nie twierdzę. Nie było mnie przy tym. Po prostu obraz kliniczny jest podobny. To wszystko.