Читать книгу 1793 онлайн
116 страница из 127
– Jak to możliwe, że pan cieśla spędza wieczór na ganku?
– Czy nie mówią, że wieczorne powietrze to balsam dla duszy? A co was przygnało o tak późnej porze do mnie, cieśli Pietera de Vriesa?
Na ustach mężczyzny pojawia się szelmowski uśmieszek. W kącikach ust sączy mu się zabarwiona tytoniem ślina.
– Szukam pewnej lektyki. Jest zielona i ma złamaną poprzeczkę. Pewien ulicznik znad Katthavet widział, jak cztery dni temu ktoś ją tutaj przyniósł.
De Vries marszczy czoło.
– Przyjacielu, niczego takiego sobie nie przypominam! Martwi mnie, że zadaliście sobie tyle trudu na próżno, a jedynym pożytkiem jest ta szczypta tytoniu, którym się poczęstowaliście. Może na tę lektykę czekał jakiś inny cieśla w okolicy?
Cardell kręci w zamyśleniu głową.
– Innego cieśli tu nie ma. Poza tym dowiedziałem się, że mistrza de Vriesa trudno czasem zrozumieć, bo pochodzi z Rotterdamu i po szwedzku mówi tak fatalnie, że to prawdziwy cud, iż w ogóle ma jakichś klientów. Taki z niego spryciarz.
De Vries zaczyna głośno rechotać. Wstaje ze schodów, prostuje plecy i otrzepuje spodnie z kurzu.