Читать книгу Pogrzebani онлайн
57 страница из 92
Była sama.
Siedziała na najbardziej naturalnym tronie, jaki można było znaleźć. Nie zasłoniła rękami twarzy. Nie musiała być kulturalna. Kichać i mieć to gdzieś: na tym polegała wolność.
Stojące w oddali namioty przetrwały burzę. Był już tam jeden z policjantów, sierżant Nichols. Przyjechał bladym świtem, tak jak poprzedniego dnia. Rozmawiał z nią, a obok stał jej ojciec.
„Jak je znalazłaś? Dlaczego tak wcześnie wstałaś?”.
„Dlaczego dotykałaś jednej z głów?”.
„Widziałaś coś albo słyszałaś?”.
„Domyślasz się, kto mógłby to zrobić?”.
Wyszła na spacer z psem, obudziła się i nie mogła zasnąć.
Nie wiedziała, co to jest.
Nie, nie licząc tego, co zobaczyła.
Nie.
Spojrzała na samotne światła pobliskich farm, na tyle odległe, że wyglądały jak ogniska.
Coś poruszyło się pod jej zwisającymi nogami.
W zupełnej ciszy, bo słychać było jedynie świerszcze i szeleszczące jak deszcz liście.
Ostrożnie zerknęła w dół. Przyspieszyło jej serce. Ale tylko troszkę. Jakby włączyła się muzyka, sama z siebie. Jakby za ścianą zamamrotał czyjś głos.