Читать книгу Pogrzebani онлайн
58 страница из 92
To coś pod nogami było… zwinięte, cienkie, płaskie…
Jak te końskie włosy, skłębione ogony dwa pola dalej. Przez chwilę tak wyglądało.
Potem się przechyliło. Oddychając, pulsując. Tam, w cieniu. Dziewczyna przytrzymała się boków kamienia i szybko podniosła nogi. Zamrugała. Poświeciła latarką w komórce, a wtedy to coś znieruchomiało i spojrzało na nią.
To tylko żmija.
Jej szarym, skórzastym grzbietem biegł czarny pikselowaty zygzak. Na łbie miała koronę w kształcie litery V.
Reagując na gwałtowny ruch nóg dziewczyny, podniosła go i głośno zasyczała. Latarka wciąż świeciła. Rebecca patrzyła na żmiję, żmija na nią.
Niebo pojaśniało i nagle dziewczyna znowu kichnęła. Wystraszona hałasem żmija odchyliła do tyłu łeb i obnażyła kły. Ciekawe, jak to jest, kiedy taka cię ukąsi, pomyślała nastolatka.
Wstała, otrzepała dżinsy i popatrzyła na ziemię, ale gad już zniknął.
Jak we śnie. Czuła się jak we śnie.
Od strony miasta nadjeżdżał jakiś samochód.
Nie wiedziała czyj. Na pewno nie był to wóz któregoś z nielicznych znajomych ojca. I nie policyjny. Obcy.