Читать книгу Pogrzebani онлайн
61 страница из 92
Ruszyła w jego stronę.
* * *
Raz widziała, jak pewien sierżant włożył palce do dziury po kuli w głowie owcy, bez rękawiczek. Byli w terenie w zupełnie innej sprawie i wezwano ich do przypadku kłusownictwa. Sierżant zasugerował, że ranę mógł zadać jakiś ptak albo coś takiego, a podejrzany stał obok z założonymi rękami i mu potakiwał. Ptak, który potrafił przebić dziobem żywą kość.
Przeskoczyła przez strumień. Wszędzie brzęczały muchy, wszędzie grały świerszcze. Wszystko ociekało wodą z nocnego deszczu i dziękowała Bogu, że nie doszło do większych zalań. Odetchnęła z ulgą na widok białego łuku namiotów powiewających na wietrze jak żagle. Ciała zostały zabezpieczone.
Grzęznące w błocie kalosze cicho mlaskały, owady podnosiły coraz większy wrzask. Machnęła ręką, opędzając się od much.
Przypomniały jej się zdjęcia.
Oczy w ziemi. Ogony splątane jak u króla szczurów.
Z końmi jest jakoś inaczej, prawda?
Kiedyś rozmawiała o tym z kolegami w barze po ciężkim dniu. Ofiara wypadku samochodowego mówi zwykle: „Rozwaliłem się” albo „Gość na mnie wpadł”. Nigdy: „Mój wóz się rozwalił”, „Gość wpadł na mój wóz”. Samochód jest przedłużeniem osobowości. Jeśli dobrze o tym pomyśleć, odnosi się to również do konia i jeźdźca.